Szanowny Panie Marszałku,
Piszę do Pana nie jako poseł do Parlamentu Europejskiego, były wicemarszałek województwa pomorskiego, czy były wiceprzewodniczący sejmiku województwa. Piszę do Pana jako Jacek Kurski, mąż Moniki Kurskiej.
W końcu lutego bieżącego roku w związku z upływem trzyletniego urlopu wychowawczego, po urodzeniu dziecka, moja żona, przed powrotem do pracy w Agencji Rozwoju Pomorza na stanowisko starszego specjalisty – udała się na rutynową w takim przypadku rozmowę z prezesem Agencji panem Łukaszem Żelewskim. W trakcie rozmowy prezes Żelewski nie krył negatywnych emocji wobec mojej żony. Na wstepie zaatakował ją za to, że ja (a zatem zupełnie inna osoba) wykonując mandat polityka, skrytykowałem kiedyś sposób, w jaki zarząd województwa dokonał zmiany na stanowisku prezesa ARP. W trakcie zaś całej rozmowy prezes Żelewski czterokrotnie zwracał się do mojej żony z tym samym wyrecytowanym za każdym razem tekstem: "proszę mnie przekonać, że będzie pani lojalna wobec właściciela tej firmy, którym jest zarząd województwa pomorskiego, którym rządzi Platforma Obywatelska".
Było oczywiste, że pod pozorem formalnej gotowości przyjęcia mojej żony na powrót do pracy prezes Żelewski w sposób wyczerpujący znamiona mobbingu zdecydowanie ją do tego powrotu zniechęcał. Moja żona jest osobą całkowicie apolityczną, lojalną wobec każdego dotychczasowego pracodawcy, lubianą w każdym dotychczasowym miejscu pracy, nie jest jednak gotowa do "kopania się z koniem". Pożegnała pana Prezesa, a po trzech dniach złożyła wymówienie za porozumieniem stron.
Sposób, w jaki została potraktowana w miejscu pracy, gdzie byla sumiennym i wysoko ocenianym pracownikiem, pozostającym w bardzo dobrych relacjach z pozostałymi koleżankami i kolegami, pracy, której bardzo pragnęła jako spełnienia aspiracji zawodowych po urodzeniu dziecka – wpłynął na jej decyzję o wyjeździe z dziećmi na kilka lat do Brukseli.
Nie podnosiłem tej sprawy publicznie, kiedy się ona wydarzyła, bo wiem, że nikt nie będzie żałował ani europosła, ani jego żony. Przecież wiadomo, że sobie poradzimy. Chcę tylko, żeby dzisiaj, kiedy żona przygotowuje się do przeprowadzki, zaistniał jakikolwiek ślad i dowód, choćby w formie tego listu, że został Pan poinformowany o tym, że w podległej Panu firmie doszło do niedopuszczalnego wyładowania negatywnych emocji wobec mnie jako polityka na Bogu ducha winnej osobie. Tego robić się po prostu nie godzi.
Co Pan z tym zrobi, pozostawiam Pańskiemu wyczuciu i sumieniu.
Nie podnosiłem tej sprawy publicznie, kiedy się ona wydarzyła, bo wiem, że nikt nie będzie żałował ani europosła, ani jego żony. Przecież wiadomo, że sobie poradzimy. Chcę tylko, żeby dzisiaj, kiedy żona przygotowuje się do przeprowadzki, zaistniał jakikolwiek ślad i dowód, choćby w formie tego listu, że został Pan poinformowany o tym, że w podległej Panu firmie doszło do niedopuszczalnego wyładowania negatywnych emocji wobec mnie jako polityka na Bogu ducha winnej osobie. Tego robić się po prostu nie godzi.
Co Pan z tym zrobi, pozostawiam Pańskiemu wyczuciu i sumieniu.
Z wyrazami szacunku
/-/ Jacek Kurski