- Mam wrażenie, że w sztabie nie odczytano znaków czasu po tragedii smoleńskiej - mówił w TVN24 europoseł PiS Jacek Kurski, który w kampanii prezydenckiej proponował inny, bardziej stanowczy kierunek. Jak dodaje, prezes PiS również go popierał, ale większość głosów w partii opowiadała się za bardziej łagodną kampanią.
- Istota polegała na tym, że pierwszy raz pojawiała się szansa na odejście od postpolityki, grepsów, zabawy. Po raz pierwszy była szansa, że ludzie mogli prawdziwie spojrzeć na Lecha Kaczyńskiego - mówił europoseł Jacek Kurski w programie "Piaskiem po oczach" w TVN24. Wyjaśniał, że zwolennicy tego rodzaju kampanii, w tym on sam i Zbigniew Ziobro, chcieli zbudowania nowego autonomicznego przekazu.
- By ludzie zrozumieli, że to co mówią media o Lechu Kaczyńskim to kłamstwo. Że kanapki w reklamówce nie były obciachem, tylko objawem małżeńskiej solidarności - tłumaczył. Jak dodał jednak, w partii pod wpływem - jak to określił - "przychylności mediów" zdecydowano o odejściu od konfrontacji.
- Była dominująca linia o polityce miłości, żeby nie podejmować drażliwych tematów - powiedział Jacek Kurski.
Jak mówił Jacek Kurski, ówczesna sytuacja sprzyjała, żeby obrać kierunek kampanii, którego był zwolennikiem.
- Ja, Zbigniew Ziobro, a także prezes Jarosław Kaczyński uważaliśmy, że rzeka życia przyniosła nam dwa wydarzenia, które powinny nam zdefiniować stosunek do PO. Były to katastrofa smoleńska i powódź - uważa eurposeł.
Według niego w obu tych przypadkach władza centralna odsunęła się od jakiegokolwiek działania. - W sprawie Smoleńska oddano śledztwo Rosjanom, a w sprawie powodzi premier jeździł i groził palcem wójtom - mówił Jacek Kurski.
Jacek Kurski dodał, że odrzucono też inne jego pomysły.
- Zebraliśmy dwa miliony podpisów, co było całkowitym nokautem Bronisława Komorowskiego. Proponowałem, żeby wysłać dwa miliony kartek z zachęceniem do mobilizacji, ale uznano to za zły pomysł. Gaszono energię, która w nas rosła – powiedział Jacek Kurski.