Z Jackiem Kurskim, europosłem PiS rozmawia Jacek Nizinkiewicz:
Jacek Nizinkiewicz: Należy Pan do pisowskiej grupy "Taliban"?
Jacek Kurski: Jestem Polakiem, nie Mudżahedinem.
- Nie ma w PiS grupy polityków, którym nie odpowiadał łagodny wizerunek prezesa Kaczyńskiego?
- W PiS jak w każdej dużej ogólnonarodowej partii, a według ostatnich badań sięgamy 40 procent poparcia…
- …40 procent według sondażu GfK Polonia dla dziennika "Rzeczpospolita", a 30-procentowym poparciem PiS cieszy się według najnowszego sondażu CBOS.
- … muszą być różne skrzydła. W PiS jest skrzydło liberalne, jest centroprawica i jest twarde skrzydło prawicowe. Media wmawiają, że PiS co jakiś czas zmienia wizerunek. To nonsens. Musimy grać wszystkimi skrzydłami i zachowywać się pod tym względem jak PO. Uczmy się od przeciwników.
- PiS powinno brać przykład z PO?
- Pod pewnymi względami tak. Żadne medium nie mówi, że wczoraj Platforma była pobożna jak Gowin, a dziś się zmieniła w obsceniczną jak pan ze świńskim ryjem, giwerą i gumowym penisem w rękach. Grają wszystkim co mają naraz. W dużej partii muszą być uwzględnione wszystkie nurty, które powinny się uzupełniać. To dobrze służy partii. PiS nie powinno dawać się manipulować mediom, że raz był taki, teraz jest inny. W PiS zawsze były twarze liberalne, konserwatywne i narodowo-katolickie na zasadzie równoprawnych nurtów, tylko media nie chcą tego uznać za normalność jak w przypadku PO. Wybory wygra się tylko wtedy jeśli partia będzie wielonurtowa.
- Pan powiedział, że PiS zrobiło błąd nie mówiąc w kampanii wyborczej o tragedii smoleńskiej. Wspominaliście niejednokrotnie o katastrofie smoleńskiej, ale uważa Pan że trzeba było mówić więcej i głośniej?
- Katastrofa smoleńska była największą tragedią po II wojnie światowej, odsłaniającą zapaść państwa i tej władzy. I doprawdy nie istniał żaden interes polityczny, żadna kalkulacja polityczna, która mogłaby odmówić partii, czy jej kandydatowi podjęcia tego tematu, bez względu na to, czy jest kampania wyborcza, czy jej nie ma. To błąd nawet nie taktyczny czy strategiczny, lecz po prostu moralny. Na PiS i Jarosława Kaczyńskiego w szczególności sypią się dzisiaj gromy de facto za to, że wykazaliśmy niezwykłą szlachetność i wyższą uczuciowość eliminując, czy ograniczając ten temat w kampanii wyborczej. Teraz jesteśmy atakowani za to, że wracamy do tego zawieszonego tematu. Nasza szlachetność z czasów kampanii jest dzisiaj źródłem oskarżeń pod naszym adresem. To niskie i niesprawiedliwe.
- Szlachetnością bym tego nie nazwał, bo proszę sobie przypomnieć słowa Jarosława Kaczyńskiego pod sam koniec kampanii, gdy prezes PiS mówił, że śmierć Lecha Kaczyńskiego, była śmiercią męczeńską. Pan uważa, że to była śmierć męczeńska?
- To są słowa, które Jarosław Kaczyński wypowiedział już po kampanii, a nawet po głosowaniu, w przemówieniu po ogłoszeniu wyników. A więc nie w kampanii. Miejsce tej śmierci i okoliczności tego wydarzenia w cieniu Katynia są nacechowane męczeństwem. Złą wolą jest przypisywanie Kaczyńskiemu i mojej formacji wykorzystywania w kampanii tragedii smoleńskiej. Mimo, że mieliśmy tytuł do tego, żeby mówić o tym wydarzeniu - tego nie robiliśmy.
- Co znaczy, że Wy - PiS mieliście tytuł, żeby mówić o tragedii smoleńskiej w kampanii? Idąc tym tokiem rozumowania można by mówić, że również PO, PSL, czy SLD ma do tego tytuł, ale żadna z tych partii nie podejmowała tego wątku w kampanii.
- Do mówienia o tym ma prawo każdy Polak, który odczuł ból i smutek po tym wydarzeniu. Jednak Jarosław Kaczyński ma do tego prawo szczególne.
- Licytuje Pan, kto ma większe prawo mówić o tragedii smoleńskiej, bo jedna z partii straciła więcej osób niż inne ugrupowania polityczne?
- Nie, nie licytuję. Ale Kaczyński ma nie tylko prawo, ale oczywiste poczucie obowiązku (i to nie tylko jako człowiek, który stracił Brata, Bratową, tłum przyjaciół i współpracowników) jako lider opozycji, żeby stawiać pytania o katastrofę, która obnażyła bezmiar nieudolności i politycznej odpowiedzialności rządzących krajem. Pomimo tego Jarosław Kaczyński w ogóle nie podnosił tego w kampanii wyborczej, a dzisiaj jest atakowany właśnie za to, że nie podnosił tego tematu, a dzisiaj podnosi. PO najlepiej czułaby się gdybyśmy już nigdy o tej sprawie nie powiedzieli ani słowa, a to jest niemożliwe, bo winni jesteśmy tym, którzy zginęli wyjaśnienie prawdy i pełnych okoliczności tego co się stało. Ten czas nadszedł.
- Pan mówi, że w kampanii nie poruszaliście wątków tragedii smoleńskiej, a jednym z wielu które sobie przypominam, są słowa Jarosława Kaczyńskiego o rehabilitacji polityków SLD, którzy zginęli pod Smoleńskiem. To nie jest jakieś kuriozum?
- Nie, to nie jest kuriozum. Lider PiS akcentował oczekiwanie nowego klimatu po tragedii smoleńskiej i w tym kontekście przypomnienie tego, że zginęli w niej przedstawiciele wszystkich ważnych nurtów politycznych w Polsce było jak najbardziej na miejscu.
- Dlaczego Jarosław Kaczyński przegrał wybory prezydenckie? Czy jeśli PiS mówiłby o tragedii smoleńskiej, to Jarosław Kaczyński wygrałby te wybory?
- To zbyt prosty wniosek. Tego nie wiemy. Rzeczywiście, ludzi te sprawy niezwykle interesowały, były bardzo nośne i mogły zepchnąć Komorowskiego i jego obóz do zupełnej defensywy. Myślę nie tylko o katastrofie Tu-154, ale i o powodzi odsłaniającej bezradność tej ekipy czy o decyzjach p.o. prezydenta w przedmiocie obsady stanowisk po poległych, decyzjach wskazujących na kurs po trupach do władzy pachnący monopolem jednej partii, którego ludzie nie chcą. Te wszystkie kwestie zostały w naszej kampanii potraktowane bardzo powściągliwie.
- To był błąd?
- Gdyby we Francji, Niemczech, czy USA spadł samolot, w którym zginęłyby najważniejsze osoby, i z tego powodu rozpisano by wybory, to w kampanii mówiłoby się tylko o tym.
- Tego nie wiemy, bo szczęśliwie żaden inny kraj nie musiał mierzyć się z taką tragedią. Ale o powodzi też mówiliście nie mało, choćby słowa Jarosława Kaczyńskiego, że dałby 12 tys. zł. powodzianom, a nie 6 tys. zł. gdyby tylko był premierem.
- Nie nagłaśnialiśmy, że ten rząd mimo upływu terminu nie wdrożył unijnej dyrektywy przeciwpowodziowej, co wytknęła dwukrotnie Komisja Europejska, o skreśleniu zaś przez PO inwestycji w wały i retencje, czy o uspokajających komunikatach pogodowych, gdy topiła się już Małopolska wspominaliśmy tak cichutko, żeby tego tylko media nie zauważyły. PO w analogicznej sytuacji by nas rozjechała.
- Co PiS zyskał po tej kampanii?
- Odbudował zaufanie. Zyskał częściową zdolność koalicyjną, skupił poparcie prawie 8 milionów ludzi. Teraz PiS w sondażach stoi wysoko. Natomiast niewykorzystaną szansą było nie wyciągnięcie wniosków z tego, że ludzie przekonali się, że media kłamały. Okazało się, że prezydent jednak był dobrym prezydentem. Okazało się, że to o czym mówiło się jako o obciachu stało się teraz szlachetnością. Nagle zobaczyliśmy zdjęcia uśmiechniętego Pana Prezydenta Kaczyńskiego i Pani Prezydentowej, a wiele gestów takich, jak np. wniesienie kanapek w reklamówce do samolotu okazywało się nie obciachem, ale normalnością i codziennością w udanym pożyciu kochającego się małżeństwa. To co dołowało Prawo i Sprawiedliwość, czyniło z nas karykaturę, obniżało nasze poparcie, czyli media - zostało nagle unieważnione przez tę tragedią. Wzrastające po 10 kwietnia sukcesywnie poparcie prezesa PiS i całej formacji nie wynikało z tego, że media nas nagle pokochały, bo media nie kochają Kaczyńskiego i PiS, tylko z tego, że te same media które próbowały nas ośmieszać - w związku z nową atmosferą w kraju po Smoleńsku - nie miały odwagi nas zaatakować.
- To media w odbiorze społecznym definiują PiS?
- Tak. Dlatego błędem było nabranie się przez nas na pułapkę ubezwłasnowolniającej definicji języka miłości w sposób, który oddał mediom mainstreamowym swoiste prawo do decydowania, czy to jeszcze jest ten grzeczny nowy PiS, czy może przypadkiem wraca stary PiS z zardzewiałym nożem w zębach, bo Kaczyński upomina się o prawdę a Brudziński opowiada jak Tusk się ścigał, żeby dotrzeć do miejsca katastrofy przed bratem poległego Prezydenta. Nie ma miłości bez prawdy.
- O których mediach Pan mówi?
- O stacjach komercyjnych. Mediach mainstreamowych.
- A media publiczne? TVP i Polskie Radio?
- Nie. Mówię o tych mediach, które wyznaczają trend kulturowy. Wiadomo o które media chodzi.
- Czyli krytykujmy media, ale na wojnę z nimi nie idźmy?
- Może to z mojej strony jest przesadna ostrożność, ale możemy tak to ująć.
- Zapytam inaczej. Media napompowały poparcie dla Donalda Tuska i PO i przyczyniły się do niskiego poparcia PiS i wcześniej Lecha Kaczyńskiego?
- W dużym uproszczeniu tak. Media próbują nas teraz przedstawić, że wraca stare, złe Prawo i Sprawiedliwość. A przecież Jarosław Kaczyński jest liderem opozycji i wykonuje rolę przewidzianą w demokracji właśnie dla lidera opozycji.
- Ale dzisiejszy PiS reprezentują inne osoby niż ten w czasie kampanii. Nie ma na pierwszej linii frontu Pawła Poncyljusza, Joanny Kluzik –Rostkowskiej, Elżbiety Jakubiak, stonowanego Adama Bielana. Ja rozumiem wakacje, rehabilitacje, szpitale, ale teraz widoczny jest głównie Zbigniew Ziobro, Pan, Antoni Macierewicz. Wraca "Taliban", którego podobno nie ma?
- Jeszcze wczoraj wg mediów to szlachetne grono miało się składać z byłych działaczy PC, dziś już widzi Pan tam Ziobrę i Kurskiego. Rozumiem, że jutro dojdą Kluzik, Kowal i Poncyliusz i każdy, kto ma elementarne kwalifikacje polityczne. Odrzućmy ten język, który nadaje ludziom negatywne cechy. To droga donikąd.
- To określenie jednego z członków PiS. Wycieszenie się twardego skrzydła PiS było błędem w kampanii?
- Jestem lojalnym członkiem partii i się dostosowałem do obowiązującej w kampanii linii. Chodziłem tylko sporadycznie do mediów, bo widziałem jakie jest polowanie na różne nasze mocne wypowiedzi. Szukano konfliktu, by obciążyć nim PiS. Media tylko czekały na nasze potknięcia. Natomiast była różnica co do strategii kampanii. Ja twierdziłem i mówiłem na posiedzeniach sztabu, że unikanie realnych tematów kompromitujących PO jak: śledztwo smoleńskie, powódź, zawłaszczanie przez Komorowskiego stanowisk i instytucji po osobach, które zginęły po katastrofie smoleńskiej, czyli pójście Komorowskiego do władzy po trupach, nie podejmowanie realnie tych tematów - sprawi, że możemy uzyskać świetny wynik, ale bardzo pięknie przegramy, bo nie będzie żadnego pola rywalizacji, na którym moglibyśmy przekonać ludzi, że Jarosław Kaczyński jest lepszym kandydatem, że np. tylko on jako prezydent będzie gwarantem dojścia do prawdy o Smoleńsku. Zresztą stało się tak jak przewidywałem. Zgodziliśmy się na pułapkę dyskursu, w którym miłość jest przeciwko prawdzie. Na schemat, że oto jest Jarosław Kaczyński skruszony grzesznik, który był premierem w strasznej IV RP, do której nie może być powrotu, skoro przeszedł osobistą tragedię, no to teraz będzie tolerowany pod warunkiem, że przegra, bo nie będzie mu wolno się odezwać z jakąkolwiek krytyką rządzących czy konkurencyjną wobec nich wizją; a naprzeciwko niego jest Bronisław Komorowski, człowiek bez wad, sama doskonałość, urodzony prezydent. My zgadzając się na taki schemat zgodziliśmy się na uzyskanie przez nas świetnego wyniku ale też z góry na przegraną. Czyli minimalne spóźnienie się na pociąg. Tyle, że pociąg odjechał.
Koniec części pierwszej.
W drugiej części rozmowy dla Onet.pl Jacek Kurski powie m.in. że ze strony Komorowskiego była czysta uzurpacja władzy. W kwestiach IPN, NBP, KRRiT Komorowski wykorzystał śmierć Lecha Kaczyńskiego. Nie da się uprawiać polityki miłości bez prawdy. Media chcą by "miłość" ze strony PiS oznaczała rezygnację z prawdy. Tupolew 154 był samolotem rządowym, za bezpieczeństwo którego odpowiedzialność ponosił rząd Donalda Tuska. Podobnie jak za wszystko co się działo przed jak i po katastrofie. Za ciągłą wojnę z Prezydentem Kaczyńskim, za rozdzielenie uroczystości. Za lumpeizację aparatu państwowego, że nie wolno kupić jakiegokolwiek samolotu. Ten rząd ponosi odpowiedzialność za to co było przed katastrofą i po niej, na czele z oddaniem śledztwa stronie rosyjskiej, co oddala nas od wyjaśnienia tej tragedii.
Z europosłem Jackiem Kurskim rozmawiał: Jacek Nizinkiewicz.